Jak przestanę się rozwijać jako fotograf, rzucę ten zawód

Data wydarzenia 17-03-2017

Rafał Siderski, fotograf gwiazd, wolny strzelec i archiwista. Absolwent Wydziału Pedagogiki i Psychologii Uniwersytetu w Białymstoku, podczas studiów opiekował się wydziałową Galerią Stotrzynaście. Fotografuje wielkich i znanych. Niezależnie od tego, jak bardzo ktoś jest sławny, to przed obiektywem jest po prostu człowiekiem. Mam taką obserwację: im ktoś ma większe dokonania, jest naprawdę u szczytu, tym jest „normalniejszy”, niczego nie musi już udowadniać.
A jednocześnie digitalizuje archiwalne fotografie. Mam potrzebę ocalenia pamięci, zachowania starych zdjęć. I jest jeszcze takie bezpośrednie, materialne działanie czasu: przebawienia na kliszy, plamy na odbitkach, zagięcia, urwane fragmenty. Ze zwykłego zdjęcia powstaje, dzięki zniszczeniom czasu, artystyczny obiekt - mówi. 

- Pedagogika kulturoznawcza to nie jest kierunek, który zapewnia pracę. Dlaczego go wybrałeś? 

- To był jedyny kierunek zwiany z kulturą, który można było studiować w Białymstoku. Na pół  roku przed maturą zacząłem fotografowanie i złapałem bakcyla. Okazało się, że fotografia to jest to, co mnie interesuje. Idąc na kulturoznawstwo myślałem raczej o zawodzie dziennikarza, dokładne to chciałem być piszącym dziennikarzem muzycznym. Wychodziłem też z założenia, że jak na dodatek będę robił dobre zdjęcia, to moje szanse na pracę w tym zawodzie wzrosną. Okazało się jednak, że fotografia sama w sobie była tak interesująca, że porzuciłem dla niej marzenie o byciu piszącym dziennikarzem muzycznym.

- Na studiach na Wydziale Pedagogiki i Psychologii UwB miałeś szansę rozwinąć swoją fotograficzną pasję?

- Działała wówczas na wydziałowym korytarzu studencka Galeria Stotrzynaście. Na II roku zacząłem nią kierować. Dostałem galerię w spadku po Arturze Reszko, który skończył już studia. Dzięki temu poznałem wielu fajnych ludzi. Z niektórymi przyjaźnię się do dziś. Bardzo pomagali mi też wykładowcy: prof. Katarzyna Citko, prof. Marzanna Morozewicz, prof. Edward Kulikowski. Zawsze wspierali aktywnych studentów i Galerię Stotrzynaście, i nie odmawiali pomocy, kiedy trzeba było szybko interweniować, coś ratować w ostatniej chwili. Na II roku studiów zacząłem też studia fotograficzne w czeskiej Opawie. Czeska uczelnia wykształciła spora grupę białostockich fotografów. Ich nazwiska liczą się dzisiaj w środowisku.

- Nie kolidowało to ze studiami na UwB?

- Poza tym, że ciągnąłem dwie szkoły, w tym jedna oddalona jest od Białegostoku o ponad 600 km, to jeszcze zatrudniłem się w lokalnym oddziale „Gazety Wyborczej” jako fotograf.  Białostocki uniwersytet poszedł mi na rękę, dostałem indywidualny tryb nauczania. Gdyby nie to, to nie wiem czy zdołałbym ukończyć oba kierunki. Teraz jestem w trakcie studiów doktoranckich w Opawie.  

- Na jaki temat będzie rozprawa doktorska?

- O rodzinie w polskiej fotografii dokumentalnej po 2000 roku - to praca teoretyczna. A praktyczna, czyli zestaw zdjęć, dotyczyć będzie wypieranego we współczesnej kulturze tematu śmierci.

- Twoja najbardziej chyba znana praca też dotyczy śmierci? I to w bardzo osobistym wymiarze.

- Tak, to chyba mój - jak dotąd - najważniejszy  projekt. Przynajmniej dla mnie. Nosi tytuł „Wyjedź - Zostań”. W 2012 roku wystawa pokazywana była też w Centrum im. Ludwika Zamenhofa w Białymstoku. Opowiada o moim tacie, którego nigdy nie poznałem, bo wyjechał do Stanów i zmarł, zanim się spotkaliśmy, tak bym mógł go zapamiętać. Za pośrednictwem fotografii i zapisów rozmów z bliskimi chciałem go po prostu poznać.

- Fotografie twojego autorstwa ukazywały się w najważniejszych polskich tytułach prasowych: „Newsweeku”, „Przekroju”, „Rzeczypospolitej”, „Polityce”, także w prasie zagranicznej, ostatnio w „Die Zeit”. Jak się to robi?

- Kiedy skończyłem kulturoznawstwo w Białymstoku, wiedziałem, że jeżeli chcę się dalej rozwijać, muszę wyjechać, choćby do Warszawy. I tak zrobiłem. Przez rok pracowałem jako fotoedytor w „Dzienniku Polska Europa Świat”. Poznawałem środowisko, wydeptywałem swoje ścieżki. A potem nastąpiła redukcja etatów i mnie też zredukowano. Chodziłem więc od redakcji do redakcji, szukałem dojść, pokazywałem swoje portfolio, opowiadałem, co umiem. Nie było to łatwe, bo trzeba umieć się zareklamować i jak ktoś nie ma żyłki autopromocyjnej, to raczej się męczy. Ale muszę przyznać, że przeważnie byłem przyjmowany miło. Nie czułem się jak akwizytor. Zdjęcia oglądano z uwagą, zdarzały się pochwały, redaktorzy byli życzliwi i z czasem zaczęły napływać oferty. Jedno dobrze, rzetelnie i terminowo wykonane zlecenie daje co najmniej dwa następne, i tak rozkręciłem własną działalność. Ale czasy, kiedy każdy jest fotografem, nie są dla fotografów łatwe – to trzeba sobie powiedzieć na starcie.

- Jesteś freelancerem, prowadzisz swoją firmę fotograficzną, publikujesz w pierwszoligowych tytułach, ale czy da się z tego wyżyć?

- Owszem - nie. Żartuję. Są miesiące tłuste i chude. Najgorsza jest niepewność, jaki będzie ten następny. Ciągle trzeba starać się o klienta. Wyżyć się z tego da. Są branże, jak reklama czy moda, gdzie w fotografie inwestuje się spore pieniądze. Ale rynek sztuki fotograficznej dopiero w Polsce raczkuje.

- W twoim portfolio są portery osobistości m.in.: prof. Staniszkis, prof. Balcerowicza, prof. Rzeplińskiego, znanych aktorów, piłkarzy. Jak się pracuje ze sławami?   

- Niezależnie od tego, jak bardzo ktoś jest sławny, to przed obiektywem jest po prostu człowiekiem. Zdarzały mi się różne sytuacje. Na przykład Jerzy Skolimowski, reżyser, gwiazda światowego formatu, okazał się niezwykle skromnym i życzliwym człowiekiem, do mojej pracy podchodził z wielkim szacunkiem. Ale zdarzyło mi się też, że po kilku minutach fotografowany wychodził z fochem i komentarzem: „Już pan napsrykał”. Generalnie mam taką obserwację: im ktoś ma większe dokonania, jest naprawdę u szczytu, tym jest „normalniejszy”, niczego nie musi już udowadniać.

- Jest jakieś zdjęcie prasowe, które lubisz szczególnie?

- Chyba to przedstawiające Aleksandra Kwaśniewskiego trzy dni po katastrofie smoleńskiej. Robiłem je w jego biurze w Warszawie. Prezydent miał 15-minutową przerwę między wywiadem, a wyjazdem do Sejmu na specjalne posiedzenie, by uczcić ofiary katastrofy. Musiałem się w tym czasie wyrobić i przy tym zachować takt, uszanować chwilę. To było trudne, ale mobilizujące zadanie. Atmosfera była przejmująca, każdy jakby odsłonił na krótko swoje prawdziwe oblicze, przestał być graczem.  Zrobiłem zdjęcie, które pojawiło się potem chyba we wszystkich polskich tytułach i jest wykorzystywane do tej pory.

- Pracujesz też z fotografią archiwalną. Dlaczego zajmuje to tak młodego człowieka jak Ty?

- Taki jest fenomen fotografii, że każda - nawet najbardziej banalna - zyskuje z czasem. A po 50 latach, nawet jak przedstawia tylko ładny widoczek obrasta czasem jak szlachetną patyną i  staje się dokumentem. Historia, która została zatrzymana na zdjęciach, bywa uderzająca. Na przykład kiedy widzimy na zdjęciu zakochana parę w ogródku, a podpis na odwrocie mówi, że fotografia została wykonana we wrześniu 1939 roku. Człowiek zaraz zaczyna snuć historię, co dalej się z tymi ludźmi stało. Czasami udaje się porozmawiać z jakimiś świadkami. I para ludzi, którzy się kiedyś dali przyłapać fotografowi, staje się znajoma, choćby  z nazwiska. Mam potrzebę ocalenia pamięci o nich, zachowania starych zdjęć. I jest jeszcze takie bezpośrednie, materialne działanie czasu: przebawienia na kliszy, plamy na odbitkach, zagięcia, urwane fragmenty. Ze zwykłego zdjęcia powstaje, dzięki zniszczeniom czasu, artystyczny obiekt. Obcowanie ze starymi zdjęciami to też ciekawa lekcja fotograficzna. Są one przeważnie dobre warsztatowo. Robili je ludzie, którzy się tego wiele lat uczyli, znali więc zasady kompozycji, podstawy optyki itd.

- Jak widziesz siebie za 5, 10 lat? W jakim punkcie jesteś zawodowo?

- Nie wiem. Chciałbym się ciągle uczyć, rozwijać się. Jeżeli uznam, że już niczego nie mogę się nauczyć fotografując, że nie ma w tym już żadnej przygody, niespodzianki, to rzucę ten zawód.


Rozmawiała Urszula Dąbrowska

Zdjęcia Rafała Siderskiego można obejrzeć na jego stronie internetowej: http://rafalsiderski.com/

Rafał Siderski (rocznik 1984), niezależny fotograf, publikujący dla wielu tytułów prasowych i portali,  autor lub współautor kilkunastu wystaw, pokazywanych m.in. w Polsce, Czechach,. Włoszech, Japonii, Niemczech. W 2010 roku finalista MioPhotoAward, konkursu organizowanego przez Mio Museum Osaka. Laureat nagrody BZ WBK Press Foto 2015. W ramach Stowarzyszenia Edukacji Kulturalnej WIDOK zajmuje się digitalizacją archiwalnych fotografii.