Rozmowa w kwadrans - oczywiście akademicki. Terminy gonią!

Data wydarzenia 08-11-2016

Akademicki kwadrans z dr hab. Anetą D. Petelską, kierownikiem Zakładu Elektrochemii, zastępcą dyrektora Instytutu Chemii UwB i uczelnianym koordynatorem Podlaskiego Festiwalu Nauki i Sztuki

Dr hab. Aneta D. Petelska ma na rozmowę kwadrans, z zegarkiem/komórką w ręku. Myślała, że to będzie spokojniejszy dzień. Planowała robić eksperymenty z zespołem i znowu coś… Do północy trzeba dopracować projekt naukowy. Do nocy siedzi więc w pracy. Jej współpracowniczki, z którymi miała robić eksperymenty, ze śmiechem to kwitują: „Wiedziałyśmy, że tak będzie”.

To nie jest taka praca, że zamyka się za sobą drzwi biura i się o niej już nie myśli?

Dr hab. Aneta D. Petelska: Skąd, wracam do domu i mielę wszystko bez przerwy. Dopracowujemy kilka projektów naraz. Terminy napięte, pieniądze duże, mnóstwo załączników, stosy papierów. Trzeba się spiąć. Nie patrzy się wtedy, że urzędowanie trwa odtąd dotąd.

Skąd się ta absorbująca chemia wzięła w Pani życiu?

- W dzieciństwie wcale nie miałam ochoty być chemikiem, szybciej matematykiem. Chodziłam do szkoły podstawowej w malutkich Kleszczelach na południu województwa podlaskiego. Marzyłam o tym, by pracować w szkole. A że moim ulubionym nauczycielem był chemik, to jakoś podryfowałam w tą stronę. Pan od chemii umiał nas zainteresować swoim przedmiotem. Opowiadał o procesach na podstawie codziennych sytuacji, np. tłumaczył, dlaczego mleko się zsiada, dlaczego ręce po filetowaniu ryb  należy umyć w zimnej wodzie. Robiliśmy dużo eksperymentów. Wystartowałam więc na chemię. Studiowałam na naszym uniwersytecie, wtedy była to jeszcze Filia UW w Białymstoku. Na ostatnim roku prof. Zbigniew Figaszewski zaproponował mi, żebym zrobiła doktorat. Zostałam przyjęta na studia doktoranckie na Wydziale Chemii UW, bo w Białymstoku jeszcze takowych nie było.

Tytuł Pani pracy doktorskiej?

„Napięcie międzyfazowe dwuwarstwowych membran lipidowych”.

??? A po ludzku?

Moja praca związana była z modelowaniem błon komórkowych, a dokładnie ze sprawdzeniem, jak oddziałują na nie różne czynniki. Badania prowadziłam nie na komórkach naturalnych, tylko na modelach w postaci mono- i dwuwarstw lipidowych. Badałam napięcie powierzchniowe błon modyfikowanych, czyli takich, które jak najwierniej odzwierciedlają stan w naturze.

I jak na tym skorzystam ja czy przeciętny Kowalski? Jak się to przekłada na praktykę?

Pierwszym problemem, jaki wzięłam pod lupę, było sprawdzenie jak lecytyna działa na cholesterol. Większość błon naszego organizmu jest zbudowana z lecytyny. Sprawdzałam, jaki korzystny i niekorzystny wpływ ma cholesterol na nasze komórki. Gdziekolwiek potem przedstawiałam wyniki moich badań, zawsze padało pytanie: „To jak to jest z tym cholesterolem?”

To jak to jest z tym cholesterolem?

Bardzo upraszając kwestię, jeżeli chcemy pozbyć się nadmiaru tego złego cholesterolu, to powinniśmy pić dużo lecytyny albo spożywać pokarmy, w których występuje, czyli przede wszystkim soję, żółtka jaja kurzego i wiele innych produktów.

Po doktoracie nie chciała Pani kontynuować kariery w Warszawie?

Chciałam wrócić do białostockiego zespołu prof. Figaszewskiego, pod którego kierunkiem robiłam doktorat i który prowadził w Białymstoku badania dotyczące elektrochemii błon komórkowych. Byłam jedną z pierwszych osób, które zaczęły z nim w tej dziedzinie współpracować.

Badania naukowe to jeden z obszarów pracy naukowej. Drugi to dydaktyka. Lubi Pani zajęcia ze studentami na równi z pracą badawczą?

Tak, studenci są dociekliwi, ciągle o coś pytają. Wnoszą odświeżające spojrzenia na niektóre problemy. Z rozmów z nimi wynikają nowe, ciekawe zagadnienia, które warto zbadać. Chyba się nieźle ze studentami dogaduję. Często osoby robiące licencjat pod moim kierunkiem wracają potem do mnie na studia magisterskie. Mam też już dwie doktorantki.

Po raz drugi wybrana została Pani na uczelnianego koordynatora Podlaskiego Festiwalu Nauki i Sztuki. W 2016 roku koordynowała Pani całą imprezę, w której wzięło udział 10 uczelni i instytucji. To ogromny nakład pracy. Czy to się opłaca? Czy przekłada się na profity?

Zdecydowanie tak. Ja sama podczas festiwalu mam okazję zobaczyć, czym się zajmują moi koledzy na swoich wydziałach.  Bo często jesteśmy zamknięci w swoich pracowniach, skupieni na swoim temacie i nie wiemy, co się dzieje w budynku obok. A co dopiero ludzie, którzy z nauką nie mają kontaktu. Zainteresowanie festiwalowymi imprezami pokazuje, że mieszkańcy Białegostoku i województwa podlaskiego potrzebują takich bezpośrednich spotkań. Uświadamia nam też, że jako naukowcy często zapominany o tym, że powinniśmy się naszą wiedzą dzielić z jak największą grupą.  

Dostała Pani w podzięce za festiwal tort od uczniów szkoły podstawowej w Gródku.

To był tort ściśle chemiczny. Były na mim różne cząsteczki spreparowane z lukru i marcepana. Wzruszyłam się wtedy.

Festiwal to też świetna okazja do zaprezentowania kampusu UwB, także wśród młodzieży, która przyjeżdża nawet z odległych miejscowości w województwie.

Zauważamy tzw. efekt kampusu. Choćby po wynikach tegorocznej rekrutacji, która mimo niżu, u nas tzn. na chemii, biologii czy fizyce zwyżkuje. Niewątpliwie mają na to też wpływ imprezy, organizowane z czasie festiwalu. Mimo że Dzień Akademicki na Rynku Kościuszki ma trochę festynowy charakter też nie umniejszałabym jego znaczenia. To bardzo otwiera uniwersytet. Dziadek z wnuczkiem nie wybierze się raczej do Instytutu Chemii, ale podczas takiej imprezy może mu pokazać, jak wygląda wycinek świata pod mikroskopem, dopytać o coś. Może połknie bakcyla. Niedosłownie J 

Elektrochemia, studenci, festiwal, administracja instytutem… czy wystarcza Pani czasu na jakieś inne, pozauniwersyteckie pasje?

Muszę się przyznać do słabości do siatkówki. Kiedyś sama ją uprawiałam. Teraz oglądam w TV wszystkie mecze Polaków, a na czas mistrzostw nie planuję większych naukowych projektów.

W tym momencie rozlega się pukanie do drzwi, co oznacza, że kwadrans minął. Jedna ze współpracownic dr hab. Anety Petelskiej przypomina, że czas już „ogarnąć” ten projekt na dziś.

 

 Urszula Dąbrowska