To człowiek instytucja. Nigdy nie przepadał za historią starożytną, za to o dziejach Białegostoku może opowiadać godzinami, przeplatając swoje opowieści anegdotami i ciekawostkami. A wszystko zaczęło się przy Świerkowej w Białymstoku. To tutaj Andrzej Lechowski, dyrektor Muzeum Podlaskiego studiował historię. I choć od zdobycia tytułu magistra trochę czasu już minęło, jego związki z UwB nadal są bardzo silne.
Oficjalnie Andrzej Lechowski jest absolwentem filii Uniwersytetu Warszawskiego w Białymstoku, która w 1997 roku została przekształcona w Uniwersytet w Białymstoku. Jednak, jak podkreśla historyk, zmiana nazwy nie jest tu istotna.
- Liczy się kontynuacja. Kiedy dwa lata temu obchodziliśmy 50-lecie studiów historycznych w Białymstoku, to nikt nie dzielił absolwentów na filialnych i uniwersyteckich. W którymś momencie przestaje to być istotne. Ważny jest Białystok i miejsce studiów. Gro obecnej kadry UwB zaczynało pracę jeszcze na filii – przypomina Andrzej Lechowski.
Od blisko 30 lat kieruje Muzeum Podlaskim w Białymstoku, ale wiele osób zna go przede wszystkim z barwnych opowieści o historii Białegostoku i regionu: zabytkach, mieszkańcach, najciekawszych miejscach. Andrzej Lechowski współpracuje z mediami, organizuje historyczne spacery po mieście. Z wielką pasją potrafi opowiadać zarówno o zalewie w Dojlidach, parku Planty, jak i dziejach dawnego Domu Partii, w którym teraz kształcą się przyszli historycy UwB.
Także Andrzej Lechowski jest historykiem z wykształcenia. Studia rozpoczął w 1974 roku.
- Dlaczego historia? To dosyć prosta historia – śmieje się Andrzej Lechowski. - Pochłaniała mnie od zawsze. W moim rodzinnym domu dużo się o niej mówiło. Nie brakowało też książek historycznych, które uwielbiałem czytać. Natomiast historia miała konkurentkę – muzykę, bo jednocześnie chodziłem do szkoły muzycznej. Grałem na skrzypcach. Gdy w roku swojej matury musiałem podjąć decyzję co dalej, historia wygrała. Zdecydowałem, że to będzie mój zawód, choć z muzyką też się nigdy nie rozstałem – przyznaje.
A że były to lata 70-te, studenci historii nie mogli jeszcze rozgościć się w domu partii, czyli w obecnym gmachu UwB przy Placu NZS.
- Naszym miejscem była Świerkowa, gdzie do dyspozycji mieliśmy stosunkowo nieduży budynek. Zajmowaliśmy pierwsze piętro. Tu mieściły się wszystkie roczniki historii plus wykładowcy. W tym samym budynku, ale na II piętrze była rusycystyka i polonistyka. Był też łącznik i miejsce dla pedagogiki. Niezwykle miło wspominam tamten czas – podkreśla.
Razem z Andrzejem Lechowskim studia historyczne rozpoczynało ok. 50 osób. Rok był podzielony na dwie grupy.
- Nasza, gdy zaczynaliśmy, liczyła ok. 30 osób. Studia skończyło 11 osób. Selekcja była z rozmaitych powodów. Ktoś wyjechał, ktoś nie zdał egzaminów. Natomiast znaliśmy się ze wszystkimi rocznikami. Moim kolegą ze studiów jest choćby prof. Cezary Kuklo. Ja zaczynałem historię, on kończył – wspomina dyrektor muzeum.
Okres studiów kojarzy mu się przede wszystkim z harmonijnym wchodzeniem w dorosłość i smakowaniem życia. Bo z jednej strony człowiek ciągle jest smarkaczowaty, głupoty mu w głowie fikają, próbuje ile może, ale z drugiej strony zaczyna się podejmować poważne decyzje.
- Z sentymentem wspominam, że bardzo lubiliśmy czytelnię przy ul. Kościelnej – dawną lożę masońską. Biblioteka uniwersytecka nie była tak dobrze zaopatrzona, jak teraz. Spotykaliśmy się więc przy Kościelnej w Wojewódzkiej Bibliotece Publicznej. Na półpiętrze klatki schodowej mieliśmy taki klubik, w którym wszyscy strasznie dużo kopcili papierosów. Ale też dyskutowaliśmy, plotkowaliśmy. To były urocze spotkania różnych roczników – opowiada Andrzej Lechowski.
Czytelnia była często jedynym miejscem, w którym znajdowała się potrzebna w czasie studiów książkę. Ale uwaga. O robieniu zdjęć komórką, czy kserowaniu stron nie było wtedy mowy.
- Problem z książkami był ogromny. Ja miałem to szczęście, że posiadałem w domu dosyć duży księgozbiór, ale, tak czy inaczej, zdobycie niektórych lektur było sporym wyzwaniem. Zdarzało się, że w całym mieście był tylko jeden egzemplarz danej książki. Były prowadzone zapisy na nią. Dosłownie czekaliśmy w kolejce. Siedział student w czytelni i czytał jak sprinter, a reszta czekała pod drzwiami i co jakiś czas sprawdzała, czy może już skończył. Byli też tacy, co przepisywali całe fragmenty. Ci przepisywacze to była udręka, bo wszystko trwało trzy razy dłużej – opowiada historyk.
Studia to także czas spotkań z wyjątkowymi naukowcami. Wielu z nich Andrzej Lechowski wspomina z wielkim sentymentem.
- Miałem ogromne szczęście, bo lata 70-te na historii w Białymstoku, to był naprawdę wyśmienity skład profesorów. A wśród nich prof. Andrzej Wyczański, prof. Elżbieta Kaczyńska, doc. Teresa Monasterska, prof. Jan Kofman, prof. Stefan Meller, prof. Adam Dobroński, Jerzy Milewski – opiekun naszego roku, czy prof. Andrzej Woltanowski – najwybitniejszy w Polsce specjalista od Insurekcji Kościuszkowskiej, którego mimowolne grymasy twarzy nieraz budziły w nas grozę. To byli ludzie, którzy przyjechali do Białegostoku, bo z rozmaitych przyczyn nie mogli pracować w Warszawie. Pracę magisterską pisałem u prof. Elżbiety Kaczyńskiej - cudownej, wspaniałej i niezwykłej badaczce. Temat mojej pracy to „Pojedynki i potwarze w Królestwie Polskim” – wymienia Andrzej Lechowski.
Przyznaje, że niespecjalnie przykładał się do niektórych egzaminów w czasie studiów.
- Do dnia dzisiejszego cechuje mnie pewna cecha, a mianowicie: jak chcę - to robię, jak nie chcę - to nie robię. W związku z tym z egzaminami bywało różnie. Nigdy na przykład nie lubiłem starożytności. Nużyła mnie i miałem tutaj kłopoty, ale jak trzeba było, to w końcu ją zdałem. Niespecjalnie lubiłem też wieki średnie, natomiast uwielbiałem XVIII, XIX i XX wiek. Natomiast pamiętam też, że egzamin z dwudziestolecia międzywojennego to była rzecz przerażająca. Myśmy za Chiny ludowe nie mogli pojąć, żyjąc i wychowując się w monokulturze komunistycznej, tego całego systemu wielopartyjnego II Rzeczpospolitej. Dzisiaj uwielbiam ten międzywojenny okres i zawsze wspominam, że te kilkadziesiąt lat temu nie mogłem pojąć, o co tam chodzi – śmieje się Andrzej Lechowski.
A jak studenci historii radzili sobie z prawdą historyczną w czasach komuny?
- Jeżeli chodzi o wykłady dotyczące wcześniejszych epok, to nie było żadnego skrępowania. Dyskutowaliśmy otwarcie. Jeżeli chodzi o historię współczesną, to czasem mieliśmy zderzenie dwóch światów. Np. na historii powszechnej mówiono prawdę, a na historii Polski rzeczy dziwne. Myśmy patrzyli na to z lekkim pobłażaniem, tym bardziej, że był to już ostatni semestr, więc wielu machało ręką. Wiedzieliśmy, że niczego innego tu nie usłyszymy. Każdy chciał to czym prędzej zaliczyć i skończyć studia – opowiada Andrzej Lechowski.
Koniec studiów nie oznaczał końca kontaktów z uczelnią. Wręcz przeciwnie. Andrzej Lechowski jako dyrektor Muzeum Podlaskiego z wieloma naukowcami UwB nadal współpracuje. Członkiem rady jego instytucji jest choćby prof. Adam Dobroński.
- Nie wyobrażam sobie, by duże muzeum, zajmujące się historią, archeologią, kulturą, historią sztuki było oderwane od ośrodków akademickich. Szczególnie ważna dla nas jest humanistyka i właśnie Uniwersytet w Białymstoku. Realizujemy wspólne akcje i projekty. Bardzo dobrze układa nam się współpraca z biblioteką uniwersytecką – dodaje Andrzej Lechowski.
rozmawiała Marta Gawina