Na co dzień uczy języka angielskiego w jednym z białostockich liceów. Ale jej prawdziwą pasją jest zdrowe odżywianie. Sama robi mięsa, hoduje warzywa – żeby rodzina miała wszystko, co najlepsze. Tylko chleba nie piecze samodzielnie. Kiedyś znajomy powiedział jej: ale miodu własnego nie masz. Potraktowała to jak wyzwanie – i po krótkim czasie postawiła ule. Najpierw tylko kilka, na własny użytek. Potem znajomi pszczelarze namówili ją na 30 uli - co oznacza tonę odwirowanego miodu w sezonie.
- Nic nie daje takiej satysfakcji, jak 30 kilo miodu lejące się z baniaczka do baniaczka. To trzeba przeżyć – mówi z entuzjazmem. Drobna blondynka, ubrana w stylu sportowym, jest pełna energii. Od razu widać, że żyje pełną piersią. Z pierwszego zawodu pielęgniarka, z wykonywanego – nauczycielka, z pasji – pszczelarka. Iza Łapuć, białostoczanka. Kiedy podchodzi do swoich uli, nie nakłada nawet ochronnego ubrania.
- Nie bój się. Tylko nie wykonuj nerwowych ruchów, żeby się nie zdenerwowały – instruuje, kiedy podchodzimy do pszczół. – To, co lata obok Ciebie, to truteń, on nie żądli.
Po chwili przemawia już do pszczół na ramkach w środku ula:
- Nie denerwuj się, po co, nic się nie dzieje, Ale stąd byś się mogła przesunąć, ja muszę za to chwycić, idź sobie! – czeka cierpliwie, aż pszczoła się odsunie, wtedy podnosi do góry ramkę pełną pszczół. Robię zdjęcia. – Czekaj, ta ramka nie wygląda dobrze, same pszczoły, mało miodu. Wiesz, wśród pszczelarzy nie ma co się chwalić ramką, na której prawie miodu nie widać. O, ta jest śliczna – wyciąga następną, dokładnie ogląda. Pszczoły rzeczywiście siedzą jak zaczarowane, spokojne, nie podrywają się do góry. – Pokazuję ci najspokojniejszy ul – wyjaśnia Iza.
To się dzieje naprawdę – nie w środku lasu, na łące czy polu. To się dzieje na dachu kampusu Uniwersytetu w Białymstoku, na budynku Instytutu Biologii. Już trzeci rok stoi tu sześć uli – kolorowych, w tzw. typie wielkopolskim. 24 inne Iza ma daleko pod wschodnią granicą, na odludziu, ale sześć – to pszczoły miejskie. Okazuje się, że w mieście też jest z czego robić miód!
- Pszczoły zaczynają wiosną od zbierania nektaru i pyłku mniszka. W tamtym roku miałam ule dosłownie zalane miodem mniszkowym. W tym roku zimna wiosna spowodowała, że tego rodzaju miodu było niestety niewiele – pszczoły wyleciały na pożytki zbierać nektar dopiero w połowie maja. To bardzo późno.
Zobacz galerię zdjeć z pasieki na kampusie UWB: http://www.uwb.edu.pl/2017-12-07-pasieka-na-kampusie-uwb
Potem pszczoły zbierają rzepak, kruszynę, malinę leśną, grykę, klon, lipę, akację, koniczynę, potem osty, łopiany, wreszcie wrzosy. I wszystko, co kwitnie. W mieście - zwłaszcza mniszek, klon, lipę, akację i koniczynę.
- Ale lipa u nas jest kapryśna, nie zawsze nektaruje – opowiada Iza, choć mnie akurat wydawało się, że miód lipowy to ten najczęściej występujący. – Mamy klimat kontynentalny, w tej najgorszej wersji, suchy, chłodny. Lipa, żeby nektarować, musi mieć dużą wilgotność, mało wiatru i wysokie temperatury, powyżej 25 st. C. Jeżeli jest gorące lato – lipa nektaruje, mamy wspaniały miód lipowy. Natomiast chłodniejsze temperatury sprawiają, że pszczoły na lipach nie mają co zbierać.
Iza zwraca uwagę, że moglibyśmy pomóc pszczołom, sadząc te gatunki roślin, które dają więcej nektaru. Czasem to drobne różnice: wystarczy np. posadzić lipę kwietną zamiast szerokolistnej (ma więcej kwiatów). Tak samo kiedy obsadzamy budynki bluszczem – wystarczy wybrać trójklapowy (bo jest nektarodajny) zamiast pięcioklapowego, który nektaruje tylko od czasu do czasu.
Skąd pomysł, by na uniwersyteckim kampusie założyć pasiekę?
- Chciałam, żeby pszczoły stały właśnie tutaj, przy Instytucie Biologii, bo to świetne miejsce na propagowanie zarówno idei pszczelarstwa, jak i zdrowego stylu życia, bliskiego z naturą. Na świecie coraz częściej spotyka się ule w mieście. W Warszawie swoje ule ma kilka hoteli, prywatne uczelnie, „Gazeta Wyborcza”. Dlaczego Białystok nie miałby mieć swoich pasiek?
Jak jest pszczołom na kampusie?
- Dobrze! Są z dala od innych pszczół, dzięki czemu są to jedne ze zdrowszych rodzin, które hoduję.
W tegorocznych słoiczkach z napisem „Miód uniwersytecki” (tak, uniwersytecki – z Uniwersytetu w Białymstoku!) widać miód bardzo jasny. To miód klonowy.
- Generalnie nie występuje w pasiekach innych niż miejskie, bo klony to nie są nasze rodzime drzewa, więc rosną tylko tam, gdzie są sadzone – w miastach – wyjaśnia Iza. I dodaje, że nie ma co się obawiać zanieczyszczeń w mieście, jeśli chodzi o miejskie miody: - Kiedy klienci mnie pytają, co z pyłami, ja zadaję im pytanie: czy widzisz groch? No tak, każdy przecież widzi groch. Skoro tak, to skąd przekonanie, że pszczoła pyłu nie widzi? Dla niej to ten sam rząd wielkości. Poza tym pszczoły w ulu bardzo pilnują własnej higieny – jeśli pszczoła gdzieś utytła się w jakichś chemikaliach, nawet nie wleci do ula, strażniczki zakłują ją przy wejściu. Drastyczne – ale skuteczne.
Słoiczki przez cały sezon zapełniają się odwirowanym miodem – raz jaśniejszym, raz bardzo ciemnym. Jeden pełny ul to może ważyć nawet 25 kilogramów! Iza planuje już, jakie rośliny dosadzić w okolicy, by pszczoły mogły zbierać więcej nektaru. Biała koniczyna czy nostrzyk? A może jedno i drugie?
Pszczoły w spokoju pracują. Bezustannie. Uniwersytecko!
Gotowy produkt.